ZUS zbada, czy jesteśmy naprawdę chorzy
28 września 2018
Dłuższe macierzyńskie, więcej urodzeń i lepsza sytuacja na rynku pracy potęgują deficyt w FUS . Ubezpieczyciel chce uszczelnić system.
Rosnącej liczbie zwolnień sprzyja koniunktura i to, że mamy do czynienia z rynkiem pracownika. Ludzie nie boją się korzystać z chorobowego i już nie faszerują się paracetamolem, żeby, pomimo gorączki, pójść do pracy.
– Pracodawcy, którzy mają często kłopoty z utrzymaniem fachowców, dbają o to, żeby tworzyć im przyjazne warunki – tłumaczy Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Dbałość o satysfakcję załogi przybiera różne formy: oprócz wzrostu wynagrodzeń firmy stawiają także na pozafinansowe wsparcie, m.in. wykupują prywatne ubezpieczenia zdrowotne. Jednym z przykładów zmian jest także to, że patrzą coraz przychylniej na urlopy ojcowskie, czyli możliwość korzystania przez ojców z dwóch tygodni wolnego na spędzenie czasu z dzieckiem, zanim ukończy ono drugi rok życia.
W zeszłym roku na chorobowym Polacy spędzili 246 mln dni, a przeciętna długość absencji wyniosła 12,4 dnia. Najczęstszymi powodami nieobecności w pracy obok ciąży, porodu i połogu (niemal jedna piąta absencji – 47 mln dni poza pracą, o 13 mln więcej niż w 2008 r.) są choroby układu kostno-stawowego i tkanki łącznej, a także urazy i zatrucia (14 proc. zwolnień) oraz przeziębienia i choroby układu oddechowego.
ZUS jest zaniepokojony: coraz wyraźniej „rozjeżdżają się” przychody od pracowników z wydatkami na choroby. W efekcie zwiększa się dziura w funduszu chorobowym – w 2009 r. była jeszcze nadwyżka, która wynosiła 372 tys. zł. Od 2010 r. sytuacja pogarsza się, różnica między przychodami a wydatkami spadła z 1,5 mld zł w 2009 r. do 8,5 mld w poprzednim. Za cztery lata może wynieść nawet 10 mld zł.